Bój pod Ciechostowicami
– wspomnienia uczestników sierpniowych walk

Jak co roku koniec sierpnia w naszej gminie, a w szczególności w Ciechostowicach wspominany jest ze względu na wydarzenia z 1944 roku.

27 sierpnia 2017 obchodziliśmy 73. rocznicę Bitwy pod Ciechostowicami. W patriotycznych uroczystościach udział wzięli m.in kombatanci, rodziny żołnierzy Armii Krajowej, samorządowcy, poczty sztandarowe oraz mieszkańcy okolicznych wsi.

Dzięki uprzejmości pani Ireny Przybyłowskiej - Hanusz prezentujemy naszym czytelnikom obszerne wspomnienia, kartki z pamiętników uczestników tamtych wydarzeń. To cenna lekcja lokalnej historii.

Witold Hanusz „Vir"- Kartka z pamiętnika

„Biada narodowi, który o zachowanie pamiątek przeszłości się nie stara;Wyrok zguby wówczas dla siebie pisze"-Ks. Rafał Kalinowski..

Ciechostowice, 27 sierpnia 1944 roku

Dnia 16 sierpnia 1944 roku po otrzymaniu rozkazu komendy okręgu o koncentracji, mającej na celu pomoc Powstaniu Warszawskiemu, po ogłoszeniu akcji „Burza”, wyruszył z Obwodu Kozienickiego oddział pod dowództwem kpt.( mjr.) „Brzozy"(Józefa Pawlaka) i por. „Huragana"(Kazimierza Aleksandrowicza), ppor. „Marii”(Ignacego Pisarskiego) oraz oddział ppor. „Longina" (Jerzego Dąbkowskiego).

Droga na koncentrację.

Jest noc z 26/ 27 sierpnia 1944 roku, sobota, godzina 11. Nasz batalion, jeszcze w niepełnym składzie, w szyku ubezpieczonym wychodzi na szosę. Kolumna, złożona z 600 ludzi wydłuża się niesamowicie. Biegniemy, aż do utraty tchu, podkute buty dudnią po asfalcie. Trzeba pokonać odległość 200-300m., żeby przedostać się z jednej drogi leśnej na drugą. Z uczuciem ulgi zanurzamy się w gęstwinę. W najgorszej sytuacji są ci, którzy pełnią ubezpieczenie przednie i tylnie. Zatrzymali cały ruch na trasie Warszawa- Kraków, na czas naszego przemarszu. Niemcy zorientowali się, że przeszło przez drogę większe zgrupowanie partyzanckie. Dla własnego bezpieczeństwa musimy zrobić odskok od szosy. Dowódcy nie pozwalają ani przez chwilę odpocząć ; w szyku ubezpieczonym posuwamy się w kierunku zachodnim. Nie przespane noce dają się we znaki. Zdarzają się chwile, w których na moment tracę świadomość, zaczyna mi się śnić biała pościel, wygodne łóżko. Zataczam się, wpadam na kolegów, błyskawicznie przytomnieję. Mamy kilkadziesiąt wozów konnych taborowych (breków), zdobytych na Niemcach. Załadowane są bronią, amunicją, prowiantem. W miejscach, gdzie na leśnych strumykach nie ma mostków, jest błoto, trzeba nosić gałęzie, podkładać pod koła, pomagać koniom, podtrzymując chwiejące się wozy. Obowiązuje zakaz palenia i absolutna cisza. Stychać jednak trzask łamiących się gałęzi i hurkot breków. Dobijamy do drogi tzw. „powiatowej", prowadzącej z Szydłowca do Bliżyna ; jest wybrukowana „kocimi łbami". Metalowe obręcze kół breków, poniemieckie buty partyzantów, nabijane gwoździami na podeszwach, czynią niesamowity hałas. Droga jest coraz bardziej męcząca, wznosi się pod górę. Wkrótce nasz batalio dotrze na „Wzgórze 310", miejsce koncentracji między Ciechostowicami, Huciskiem, Rędocinem. Przechodzimy brzegiem lasu w pobliżu wsi Ciechostowice. Raptem, wzdłuż linii, słychać podawany z ust do ust rozkaz: „Stać!". Cała kolumna zamiera w bezruchu. Od strony wsi słychać trąbki grające na alarm, widać palące się ogniska wartowników. Okazuje się że stacjonują tam Niemcy. Ubezpieczenia poszły do przodu i na boki, w celu zorientowania się w sytuacji bojowej. Dowódcy oddziałów dają rozkaz na przejście w bok marszem ubezpieczonym wraz z taborami. Droga staje się coraz bardziej uciążliwa, kamienista i stroma, panują potworne ciemności. Trzeba powyprzęgać konie, ustawić wozy we właściwym kierunku i ponownie zaprzęgać. Wycofaliśmy się mozolnie w głąb lasu. Niemcy jakoś nie mieli odwagi nas atakować. Piechota zajęła stanowiska bojowe, otaczając tyralierą tabory. Zalegliśmy na odległość wzroku jeden od drugiego, czekając na atak Niemców.

Bój.

Po krótkiej nocy sierpniowej niebo zaczyna się przejaśniać. I wtedy nastąpiło od strony południowo-zachodniej, od Ciechostowic i Huciska natarcie na naszą kompanię, kompanię „Marii". Zaraz potem ubezpieczenia, wysunięte od strony zachodu i północy, zostały zaatakowane przez silne zgrupowanie wroga. Placówki od strony Szydłowca i Woli Korzeniowej też zostały zaatakowane. Wszystko wskazywało na to, że nieprzyjaciel próbuje otoczyć nas ze wszystkich stron i zmiażdżyć. Widocznie Niemcy nie mieli dokładnego rozeznania i spodziewali się, że partyzantów jest o wiele więcej, bo posuwali się bardzo ostrożnie. Obie nasze kompanie, „Marii” i „Huragana" , poszły do ataku w kierunku północno- zachodnim, niszcząc i dziesiątkując pierwsze natarcie wroga, które wreszcie się załamało. Idąc, zdobytymi w ten sposób połaciami lasu, podeszliśmy do następnej tyraliery nieprzyjaciela tak blisko, że słychać było szwargot niemieckich rozmów. Ponieważ poruszanie się w takiej sytuacji było bardzo niebezpieczne, dowódcy drużyn otrzymali polecenie użycia granatów i walki wręcz.. Należało to robić tak umiejętnie, aby gałęzie drzew nie odrzucały odbezpieczonych granatów pod nogi. Rzucić granat i paść w jakimś zagłębieniu, ponieważ skuteczność takiego granatu była w promieniu 50 metrów. Udało się. Po krótkim czasie nastąpiła bardzo silna eksplozja rzuconych granatów. Umilkły serie przeciwnika i nastąpiła śmiertelna cisza. Dowódca drużyny wydaje rozkaz skoku do przodu. Napotykamy przewrócony cekaem i martwe ciała niemieckiej obsługi. Uwierzyliśmy, że Niemców można pokonać, mimo ich przewagi liczebnej. W dalszym ciągu posuwamy się do przodu. Między drzewami migają sylwetki tych Niemców, którzy przeżyli Trzeba bardzo uważać na snajperów, siedzących na drzewach i zamaskowanych w krzakach. Dzień był nieco mglisty, ale widoczność dobra. Straciłem poczucie czasu. Wydawało się, ze upłynęło zaledwie kilkanaście minut, ale według słońca, które wznosiło się coraz wyżej, zorientowałem się, że upływają godziny. Rozpętało się piekło. Krzyk atakujących: „Hurra!" mieszał się z odgłosami strzelaniny, jękami rannych i konających. Miałem 18 lat, brałem dotąd udział tylko w drobnych potyczkach, to była pierwsza moja wielka bitwa. Początkowe uczucie podniecenia, niepokoju, strachu ustąpiło. Zniknęło zmęczenie, uwaga była napięta do ostatnich granic. Myślałem tylko o tym, żeby się nie dać zabić, zaskoczyć. Część Niemców zaczęła podnosić ręce do góry. Kilku naszych poderwalo się, aby wziąć ich do niewoli. Wtedy rozległy się zdradzieckie strzały, padli martwi. Branie jeńców okazało się zbyt ryzykowne. Strzelaliśmy tak długo, dopóki nikt się już nie ruszał. Po tej krwawej rzezi wycofaliśmy się w lewo , brzegiem lasu. Trafiliśmy na kolejną tyralierę niemiecką. W trakcie walki, część zbiegłych z niewoli niemieckiej jeńców radzieckich, którzy walczyli u naszego boku, przeszła na stronę niemiecką do „własowców". W wyniku tej zdrady na styku drugiej kompanii nastąpiła niebezpieczna wyrwa. Na szczęście udało się ją natychmiast załatać. Walka trwała cały dzień. Wydostaliśmy się z okrążenia. Przez Hucisko, Rędocin, Borki, Antoniów, Piekło dotarliśmy do nowego miejsca koncentracji, na Swiniej Górze. W walce ośmiu partyzantów poległo, kilkudziesięciu zginęło bez wieści, wielu było rannych. Wieść o bitwie rozniosła się szeroko. Ktoś poiformował moją Matkę, że zginąłem. Zjawiłem się w domu wkrótce po nabożeństwie żałobnym za moją duszę. Przez trzy dni i trzy noce po odejściu partyzantów las był ostrzeliwany. Niemcy nie pozwalali nikomu tam wejść. Dopiero po tym terminie dziesięciu ludzi z Huciska, a wśród nich Kazimierz Gnat, weszło na pobojowisko. Polegli rozrzuceni byli w promieniu stu metrów, stanowili widok przerażający. Ciała, pod wpływem upału uległy rozkładowi, były również poszarpane przez lisy. Zniesiono je w jedno miejsce i pochowano.

Zapukam do waszego okna (Historia jednego życia)

Kazimierz Pająk-,Granat". Imię i nazwisko, pseudonim jednego z tych, którzy polegli w pamiętnej bitwie, wypisano na leśnym pomniku-grobowcu. Kazio Pająk, syn organisty z Szydłowca. Przystojny, wysoki, ciemny blondyn. Wesoły, dowcipny. Przed wojną ukończył małą maturę w Skarżysku-Kamiennej, dużą w Warszawie. Od 1943 roku działał w konspiracji. W ojcowskich organach przechowywał broń. Posługiwał się pseudonimami: „Granat" i „Mordeczka". Był w oddziale „Marii”-Ignacego Pisarskiego. W kwietniu 1944 roku przyszedł do domu podleczyć odparzone nogi. Chcąc uniknąć aresztowania uciekł z Szydłowca do dziadków w Zaluzowie, a stamtąd do oddziału. Przed opuszczeniem domu rodzinnego powiedział siostrom: "Dziewczynki, ja zapukam do waszego okna, jak będę przechodził". Pomne obietnicy brata w ciemne wieczory, długie noce nasłuchiwały czy nie brzęknie szyba, czy nie wraca brat. Czekały daremnie. Nie wrócił nigdy. Zginął w bitwie toczącej się w pobliżu Szydłowca, 27 sierpnia 1944roku. Miał zaledwie 26 lat. Jego zwłoki rozpoznał po srebrnej koronce Kazimierz Gnat. On i Mosiołek z ulicy Narutowicza powiadomili pana Pająka o tragicznej śmierci syna. Po latach, nad szczątkami Kazimierza Pająka i tych, którzy wraz z nim polegli, wzniesiono pomnik, odsłonięty po uroczystej mszy polowej, 20 września 1967 roku. Odtąd rokrocznie, w rocznicę bitwy, spotykają się tu uczestnicy walki i rodziny poległych.

Te wspomnienia są wciąż żywe-Stanisław Czupryn-„Czajka"

Upłynęło tyle lat, a te wspomnienia są wciąż żywe. Dzieci mówią: „Tato, to było dawno", a mnie się zdaje, że niedawno. Wnuki chętnie słuchają moich opowieści o wojnie, więc może dla nich zapisać je warto. Mieszkaliśmy w Dąbrówce Warszawskiej. Mój brat, Jan Czupryn, pseudonim „Zając", był w oddziale partyzanckim i z tego powodu byłem nachodzony przez granatową policję i Niemców. W tej sytuacji bezpieczniej było zniknąć im z oczu. 30 listopada 1942 roku poszedłem do lasu, do tego samego oddziału, w którym był mój brat. Przyjąłem pseudonim „Czajka". Miałem 21 lat. Dowódcą oddziału był Michał Gumiński- „Cezar", dowódcą plutonu Stanisław Gołąbek -„Dynamit", „Lech", zastępcą Ryszard Włodarczyk-„Ryś". Po przeszkoleniu zostałem kapralem. Brałem udział w potyczce pod Zalesicami(21 01 1944 roku), w której zginął Jan Kotowski „Kubek" i w bitwie w Molendach 7 04 1944 roku. Wraz z Jerzym Sentowskim-,Sową" i Bogdanem Nowaczkiem-,Swobodą" należałem do dwunastoosobowej grupy wywiadowczej. Udało mi się rozszyfrować niemieckiego szpiega, który pracując w naszej kuchni, informował Niemców o miejscach pobytu naszego oddziału. 27 sierpnia brałem udział w bitwie pod Ciechostowicami. Strzelałem ze zdobycznego karabinu typu bergman. Miałem dwóch amunicyjnych. Jednym z nich był Adam Romanowski-„Rydz", drugiego nie pamiętam. Ukryliśmy się za chojakiem. Niemcy szli tyralierą. Strzelaliśmy skutecznie. Zauważyłem, że Sokół”-Stefan Żywczyk, został ranny w nogę. Powiedziałem koledze, żeby go wziął na plecy, a ja sam ich osłaniałem. W ten sposób wynieślismy rannego poza linię ostrzału. Dzięki natychmiastowej pomocy lekarskiej udało się uratować mu życie, a nawet ocalić zagrożoną amputacją nogę.

Na leśnych ścieżkach-Józef Mostowski „Gwóźdź".

W 1944 roku miałem dwadzieścia lat. Uciekłem ze Starachowic, z obozu Junaków do Alojzowa. W nawiązaniu kontaktu z oddziałem partyzanckim pomogła mi łączniczka Wanda Ciepielewska. Franciszek Gołąbek zaprowadził mnie do Stanisławowa, koło Skaryszewa, do drużyny ,Lecha"-Stanisława Gołąbka. Było nas tam dziesięć osób, w tym czterech uciekinierów z obozu Junaków. Przez tydzień pełniliśmy wartę i czekaliśmy na przybycie oddziału. Po tygodniu Tadeusz Polakowski-,Słowik" zaprowadził nas do Antoniowa, gdzie stacjonował oddział „Maryśki"-Ignacego Pisarskiego. Przydzielono mnie do I plutonu „Dynamita" „Lecha"-Stanisława Gołąbka. Dostałem karabin i amunicję. Umiałem strzelać, bo mój Ojciec polował i nauczył mnie obchodzenia się z bronią. Pierwsza akcja, w której wziąłem udział, to zasadzka na trasie Kozienice-Radom, na Załamanku. Celem było zdobycie broni. A potem były Ciechostowice. Szliśmy na Warszawę. Pamiętam, że akurat kończyły się żniwa. Kiedy doszło do bitwy pod Ciechostowicami szliśmy tyralierą. Plutony były rozrzucone w lesie. Najbardziej utkwił mi w pamięci taki moment. Skryliśmy się na polanie za dwoma głazami i stąd strzelaliśmy. Obok mnie leżał Józef Ziętek „Tenor" i dwaj Rosjanie z naszego oddziału. Za grubym jedlakiem stał mężczyzna w niemieckim mundurze, ale z biało-czerwoną opaską. Był to prawdopodobnie jeden z „Kałmuków" od „Huragana". Jeden z tych, którzy zdezertowali z armii niemieckiej i przyłączyli się do oddziałów partyzanckich. Teraz widocznie rozmyślił się i chciał wrócić do Niemców, bo strzelał do nas. W pewnym momencie „Tenor" powiedział: „Zostańcie!". Podczołgał się do niego i zastrzelił go. „Tenor" był odważnym partyzantem i wspaniałym kolegą.

Bój pod Ciechostowicami-Eugeniusz Siwiec, starszy sierżant podchorąży.

27 sierpnia 1944 roku w lasach, w pobliżu wsi Ciechostowice i Hucisko, oddział „Marii”, wchodzący w skład 72 pp AK, stoczył walkę z siłami „własowców" i Niemcami. W czasie bitwy kompania „Marii" zmuszona była do przyjęcia na siebie głównego ciężaru walk. Bój trwał około 4-5 godzin. Kontratak, poprowadzony przez „Marie", zmusił nieprzyjaciela do ucieczki i umożliwił przebicie się na południowy zachód. W walce zginęło 7 żołnierzy z l kompanii, 8 odniosło rany. „Sokół" Stefan Żywczyk (cekaemista) blokował próby okrążenia oddziału ( Batalionu), przez własowców". Nie wiedział jednak, że dostrzegł go nieprzyjaciel. Gdy unosząc się dawał znak drużynie cekaemistów, dosięgła go seria z pistoletu maszynowego. Dwie kule trafiły go w biodro: jedna utkwiła w mięśniu, druga w kości.

W walce polegli:

pchor. Jerzy Sentowski „Sowa"

pchor. Jerzy Pęczkowski brak pseudonimu

plut. Bogdan Nowaczek „Swoboda"

plut. Kazimierz Pająk „Granat"

plut. NN „Jastrząb"

plut. Stefan Banaś „Granit"

kapral Adam Fido „Jaskółka".

Walczyłem pod Ciechostowicami- Stefan Żywczyk „Sokół”.

Nazywam się Stefan Żywczyk, pseudonim „Sokół”. Do ZWZ wstąpiłem w połowie listopada 1939 roku. W Wojsku Polskim byłem cekaemistą, dlatego „Maria" przyjął mnie chętnie do oddziału. Szliśmy spod terenu Suchej, gdzie zbierała się nasza kompania. Po całodziennym, szalonym marszu w biały dzień, dotarliśmy wieczorem pod wieś Ciechostowice. Straż przednia oznajmiła kapitanowi „Brzozie", że cała wieś jest zajęta przez Niemców i „własowców". Wtedy pada komenda, żeby ukryć się w lesie. I kompania podzieliła się na plutony. Kompania „Huragana" rozlokowała się po naszej prawej stronie. Zorganizowano łączność między dowództwem i między plutonami. Czekaliśmy na kolację. W nocy „Brzoza" zarządził odprawę dowódców plutonów i kompanii. Odprawa odbyła się w zrobionym przez nas szałasie. Osłoniliśmy go kocami, żeby nie było widać światła. Rozłożyliśmy mapy. „Maria", dowódca I kompanii, powiedział: „Proszę mi dać wolną rękę. Ja uderzam na Niemców w Ciechostowicach i po nich zostaną tylko buty. Uciekną boso, zostawią nam sprzęt i uzbrojenie. Na to „Brzoza":" Ignac, ja tu jestem dowódcą i za całość ja odpowiadam. Usiądź spokojnie i czekaj końca". Widząc, że nie ma co tu zabierać głosu, „Maria" siedział spokojnie do końca odprawy. Odprawa się skończyła. My, dowódcy plutonów z l kompanii, razem z „Maria" poszliśmy, każdy do swojego plutonu. Kiedy wychodziliśmy z odprawy padły pierwsze strzały, na wysokości III kompanii „Huragana" Pierwsze oddziały Niemców wymaszerowywały drogą ze wsi, obok naszych stanowisk. Był ranek. Któryś z partyzantów, nie wiem kto, zobaczył Niemca, nie wytrzymał nerwowo, załadował karabin i strzelił. Od tego zaczęła się walka. Po tych strzałach Niemcy uderzyli większymi siłami i wtedy III kompania musiała się wycofać, my też, wobec przeważających wielokrotnie sił nieprzyjaciela. Wycofaliśmy się 200-300 metrów na lepsze stanowiska, w duży las. Nie widziałem i nie słyszałem wtedy żadnego oficera służby zawodowej. Tylko nasz dowódca „Maria" dawał rozkazy:"Chłopcy ognia!" albo :"Chłopcy do przodu!". „Brzoza" gdzieś się zapodział. Przy drugim ataku Niemcy użyli pocisków dum-dum. To było straszne, bo gdy pocisk uderzało gałązkę rozrywał się, co sprawiało wrażenie, że Niemcy otoczyli nas ze wszystkich stron. Nastąpiło chwilowe załamanie na całej linii. Po paru minutach dowódca I kompanii, który był na wysokości 2 plutonu, stamtąd zaczął rozkazywać i dawać polecenia. Przysłał gońca do mnie, na prawe skrzydło całej łączności, żeby karabin maszynowy podciągnąć na wysokość 2 plutonu. Powiedziałem gońcowi, że natychmiast to wykonam i poinformowałem go także co robi III kompania „Huragana", jak się lokują za grubymi drzewami, palą papierosy i siedzą. Nie namyślając się długo zwróciłem się do „Groźnego"( celowniczego cekaemu), że ja się będę czołgał w kierunku 2 plutonu, aby znaleźć stanowisko dla karabinu maszynowego, by pomóc 2 plutonowi, żeby mógł ruszyć do przodu. Czołgałem się i biegłem, w zależności od ukształtowania terenu. Dotarłem prawie na wysokość 2 plutonu. Zobaczyłem naszych chłopców. Stwierdziłem, że to dobre miejsce dla cekaemu. Położyłem się na plecach. Lewą rękę wzniosłem w górę i w tym czasie dopadła mnie seria. Przywarłem do ziemi i to mnie uratowało. Mój cekaemista pojął moje wezwanie, zrozumiał gest podniesionej ręki. Poderwał obsługę i „na łeb, na szyję” zajął stanowisko. W tym czasie 2 pluton uderzył do przodu, a mnie chłopcy za nogi i ręce wyciągnęli z pola walki „Groźny" rozpoczął ogień. Pomyślałem, że dobrze, że cekaem gra. Położyli mnie na wóz. Niemcy, pod wpływem siły ognia ,zaczęli się wycofywać i uciekać. Nas, rannych, położyli na wozie. Otrzymaliśmy pierwsze opatrunki. Doktor „Twardy"(profesor Julian Aleksandrowicz) udzielił pomocy Przez las płynął jakiś strumyk. Przejechaliśmy na drugi brzeg. Były tam jakieś domki. Powychodziły kobiety z dziećmi, dawały wodę, chleb, jedzenie. My nie chcieliśmy nic jeść, tylko pić, bo rozbierała nas gorączka. Jak Niemcy się wycofali „Maria" zebrał kompanię plutonami i wycofał się za nami, w stronę południowego lasu Rozmawiał ze mną, pytał jak się czuję. Opowiedziałem jak fatalnie walczyła III kompania Oglądamy się, a tu pędzi „Huragan""Maria" wyciągnął pistolet z kabury, podszedł do niego i powiedział:"Do jutra rana daję ci czas. Swoją brygadę międzynarodową masz wyprowadzić, bo jak nie, to ja otoczę ich dookoła, chłopcy zrobią, co trzeba, a ja pierwszy tobie walnę w łeb."Schował pistolet i odszedł Rano nie było ani śladu III kompanii Zostało może z 15 Polaków ze Zwolenia i Pionek Kto resztę wyprowadził? Do dnia dzisiejszego nie wiem Niedaleko był oddział AL., pewno"Huragan" tam ich doprowadził i przekazał. „Brzoza" dopiero na drugi dzień się znalazł. Moim zdaniem na dowódcę oddziału partyzanckiego on się nie nadawał. Nie mam nic przeciwko niemu, był uczciwym człowiekiem, ale za mało stanowczym, zdecydowanym Partyzantka, to zupełnie co innego niż wojsko Po bitwie. Niemcy sciągnęli artylerię, ale my byliśmy już daleko, jakieś 50 kilometrów od miejsca ostrzału Ja, mimo rany, nie chciałem iść „na melinę" Przez cały czas byłem z oddziałem. W czasie postojów kładli mnie na mchu. Kiedy byłem zdrowszy, zrobili mi szczudła z chojaczków Lekarze chcieli mi koniecznie amputować nogę, ale się nie zgodziłem Kula pozostała w kości. Dopiero po 12 latach wyjęli ją w szpitalu, w Radomiu.

Ciechostowice-Stanisław Gołąbek- „Dynamit” „Lech"

W drugiej połowie sierpnia 1944 roku, w myśl rozkazów Komendy głównej AK, dążącej do udzielenia pomocy Powstaniu Warszawskiemu, przygotowaliśmy się do wymarszu w rejon koncentracji. Rozkaz brzmiał:"Tylko wola walki jest nakazem włączenia się w koncentrację" l i lll kompania czekały na wymarsz. W międzyczasie wynikła sprawa broni zrzutowej, ukrytej w lasku, na wschód od Wólki Szelężnej. Wydostanie zrzutów wymagało dokładnego opracowania, ponieważ w pobliżu znajdowały się nieprzyjacielskie magazyny z amunicją. Pluton, pod dowództwem „Marii”, przez cały dzień ukrywał się w stodole gospodarza akowca. W nocy partyzanci wykopali zrzut i bez przeszkód powrócili do kompanii, w lasy skaryszewskie. Po powrocie „Maria" otrzymał rozkaz przeprowadzenia III Kompanii „Huragana z lasów suskich do skaryszewskich. Ja, jako zastępca dowódcy I Kompanii, otrzymałem rozkaz, aby 1 plutonem ubezpieczyć i przerzucić kompanię „Huragana", która składała się z 83 „własowców", około 48 Żydów ( bez broni) i 65 Polaków, częściowo przeszkolonych. Była to kompania złożona z członków PPS, którzy przeszli pod dowództwo AK. Przemarsz był uciążliwy, ponieważ prowadził przez okopy drugiej linii obronnej nieprzyjaciela, a Żydzi byli wygłodzeni i słabi Po kilkugodzinnym wypoczynku wróciłem na czele 1 plutonu pod Suchą, do dowódcy obwodu Kozienice po pieniądze pułkowe. W drodze powrotnej, pod ciężarem pasów z pieniędzmi, jeden z żołnierzy zemdlał. Na szczęście docuciliśmy biedaka. Po dołączeniu członków AK z konspiracji, zdążaliśmy w rejon koncentracji Jędrzejów-Włoszczowa. Przemarsz prowadził przez Skaryszew, Osiny, Kierz Niedzwiedzi,Zbijów, Ciechostowice, Trawniki. Jednostką naszą był 72 pp.AK, który powstał z batalionu i liczył 540 żołnierzy. Na szlaku dołączali do nas pojedyńczy żołnierze i całe grupy. Najliczniejsza była grupa z konspiracji Pionki, liczyła 25 osób. Kompanie miały podzielone funkcje: kompania prowadziła rozpoznanie i ubezpieczenie w marszu, III była służbowa podczas postoju. Podczas marszu do moich obowiązków, jako zastępcy dowódcy I kompanii należało rozpoznanie i ubezpieczenie. Biorąc pod uwagę moje doświadczenie i znajomość terenu, dowództwo przystało na moją propozycję zakwaterowania w Ciechostowicach. Przed świtem dotarliśmy w pobliże tej wsi. Hałas, dobiegający od strony zabudowań, powstrzymał nas przed wkroczeniem do wioski. Okazało się, że znajdujący się tam Niemcy i „własowcy" zmieniają kwatery. Mimo Niemców i warty, udało nam się z „Tenorem'i „Oskardem"zakraść do wsi. Obudziliśmy jednego z gospodarzy, który udzielił nam wszelkich informacji. Wycofaliśmy się do lasu pod Huciskami. „Maria", który był dowódcą Kompanii wyznaczył zwiad pod dowództwem „Oskara" (Mirosława Kowalskiego). Okazało się, że wioski obstawione są karabinami maszynowymi i że pełno w nich Niemców.. Wydarzenia potoczyły się szybko. Na III Kompanię, która pełniła służbę, natknął się wywiad nieprzyjaciela. Była godzina 7 rano. Do walki poderwali się wszyscy. Przy taborach pozostało tylko ubezpieczenie i grupa Żydów, którzy ratowali życie w naszych szeregach.. Katastrofą była dla nas grupa 83 „własowców", stanowiących część III Kompanii, którzy podczas walki skierowali ogień przeciwko nam. Jeden z „własowców" użył podstępu, rzucił broń i z podniesionymi rękami wyszedł z krzaków. Przechytrzył dowódcę 2 plutonu „Sowę" i jego zastępcę „Swobodę", którzy na moment unieśli się z ziemi, wówczas padły strzały i nasi koledzy polegli. Poległo jeszcze sześciu, kilku innych zostało rannych. W tej bitwie,podobnie jak w wielu innych szczególnie odznaczył się, uwielbiany przez swoich podkomendnych „Maria" (Ignacy Pisarski). Zacytuję fragment „Dziennika doktora „Twardego , (profesora doktora Juliana Aleksandrowicza) : „..."Maria" popularnie zwany „Maryśka", dowódca największego oddziału partyzanckiego, w walce był niezrównany przez swą odwagę i niezwykłe szczęście. Był podziurawiony jak sito. Ciało jego okryte było bliznami i ropiejącymi ranami. Obie dłonie, przedziurawione pod Molendami,wydzielały się z nich cząstki martwych kości. Mówiono o nim....że się go kule nie imały, co najwyżej dziurawiły lecz nie zabijały. „Maria" był istotnie kilka razy ranny.. Nie wiadomo czy bojowe przemówienia wygłaszane do żołnierzy, czy też jego przykład jako dowódcy sprawiły, że żołnierze „Maryśki" walczyli jak szatany, nie odczuwali lęku, stanowili wzór brawury żołnierskiej, która niekiedy graniczyła z odwagą szaleńców. I Kompania 72 ppAK walcząc o ziemie radomskie natłukła więcej Niemców niż wszystkie kompanie naszego batalionu razem wzięte.”

Źródło http://odrowaz24.pl