Mjr Stefan Żywczyk

mjr Stefan Żywczyk pseudonim „Sokół”


- żołnierz Kampanii Wrześniowej 1939 r. Brał udział w obronie Twierdzy Brześć. Wstępuje w szeregi Związku Walki Zbrojnej a później Armii Krajowej, dowódca plutonu CKM w kompanii ppor. Ignacego Pisarskiego ps. „Maria”. 12 VIII 1944 r. na tzw. „Załamanku”, kompania w której służył, przeprowadziła udaną zasadzkę na uzbrojony konwój niemiecki przewożący broń, amunicję oraz ważne dokumenty Wermachtu - plany strategiczne Frontu Wschodniego. Ranny w bitwie pod Ciechostowicami (27 VIII 1944 r.). Odznaczony Orderem Virtuti Militari V kl. oraz dwukrotnie Krzyżem Walecznych. Pomimo zastraszania nieugięty w czasach komunizmu.
Umiera 23 IV 2006 r. w Suskowoli.

Na podstawie archiwalnych dokumentów
zachowano oryginalną pisownię.

Życiorys

Urodziłem się 7.02.1914 r. we wsi Wojciechów, były powiat Kazimierza Wielka, w rodzinie robotniczej. Szkołę powszechną ukończyłem w Kazimierzy Wielkiej i tam też w późniejszych latach pracowałem w miejscowej Cukrowni. W okresie 1936-1937 odbywałem zasadniczą służbę wojskową w 17 p.p. w Rzeszowie. Po skończeniu służby wojskowej zmieniłem stan cywilny i wraz z żoną zamieszkałem we wsi Bieliny k/Pionek. Pracę zarobkową podjąłem w Wytwórni Prochu w Pionkach. 25.08.1939 r. zostałem zmobilizowany w 35p.p. w Brześciu n/Bugiem w stopniu plutonowego. Po kilku potyczkach w okolicy Siedlec, Międzyrzecza i Brześcia, w Hrubieszowie nastąpiła demobilizacja pułku i zesłanie na wschód. Po powrocie do domu, w listopadzie 1939 r. wstąpiłem do ZWZ (późniejsze AK) przyjmując pseudonim „Sokół”. W pierwszych latach, jako drużynowy, organizowałem broń i amunicję. Od marca 1943 r. przyjmowałem zrzuty broni, amunicji i skoczków /13 marca 1943 r., 11 maja 1944 r./ na lądowisku we wsi Sucha, Placówka nr 9 Suskowola, Obwód „Krzaki". W kwietniu 1944 r. wstąpiłem do Oddziału leśnego „Marii", dowodzonego przez Ignacego Pisarskiego z Pionek. Większymi akcjami w tym okresie były walki z Niemcami w miejscowościach Załamanek k/Pionek, Molendy, Zwoleń i inne. W lipcu 1944 r. wraz z innymi oddziałami udałem się na koncentrację w Góry Swiętokrzyskie, aby przebić się do walczącej Warszawy. Pod Ciechostowicami doszło do walki. Pełniłem wówczas funkcję dowódcy plutonu ckm. Niemcy przewyższali nas liczebnie i dysponowali bardziej zaawansowaną bronią. Mimo to odnieśliśmy zwycięstwo, choć straty były duże. W czasie tej walki zostałem ranny w lewy staw biodrowy. Rana pozostawiła trwałe kalectwo. Mimo to, w oddziale pozostałem do czasu wkroczenia na nasze tereny Armii Czerwonej i Wojska Polskiego. W styczniu 1945 r. zostałem przedstawiony do odznaczenia Krzyżem Walecznych za walkę pod Ciechostowicami. Po wyzwoleniu i częściowym podleczeniu nogi rozpocząłem 1946 r. podjąłem pracę zarobkową w Wytwórni Prochu w Pionkach. W 1955 r. w związku z systematycznym pogarszaniem się stanu zdrowia, poddałem się operacji w Szpitalu Miejskim w Radomiu gdzie wyjęto jeden z pocisków ze stawu biodrowego. Od 1957 r. do 16.02.1979 r. pracowałem jako inwalida wojenny w Przedsiębiorstwie Robót Montażowych „Chemomontaż" w Pionkach. Od 1946 r. jestem członkiem zwyczajnym ZIW (Związku Inwalidów Wojennych), a ostatnio pełnię funkcję członka komisji rewizyjnej ZIW Koła w Kozienicach.

Mjr Stefan Żywczyk 2

Początek wojny

Zdjęcie grupowe 1

Stefan Żywczyk 25 sierpnia 1939 r. został zmobilizowany w 35 pułku piechoty w Twierdzy w Brześciu nad Bugiem w stopniu kaprala. 25 sierpnia w Twierdzy nastąpiła organizacja pułków, kampanii, ćwiczenia, tworzenie stanowisk ogniowych i maskowanie ich. W bramach zostały zamieszczone działa kaliber 75 mm i działka przeciwczołgowe /najnowsza broń Wojska Polskiego/. Pułk, w którym był Stefan Żywczyk i był zastępcą plutonowego dostał rozkaz do maszerowanie do granic Prus Wschodnich. Będąc w połowie drogi do granicy jak przyszedł rozkaz, żeby pułk wrócił do Twierdzy na obronę. Powrócili na stanowiska do twierdzy ile to trwało nie pamięta. W dniu /nie pamięta daty/ rano włączył się alarm, Niemcy podeszli pod Twierdzę, zbiórka na stanowiska obronne. Samoloty atakował, dowódca plutonu został ranny odłamkiem i zginął. Po paru godzinach zostali zwolnieni ze stanowisk i wrócili do koszar podziemnych. Zastępca plutonu Stefan Żywczyk został ogłoszony dowódcą plutonu. Batalion, w którym znajdował się w pluton Stefana dostał około 1:00 w nocy rozkaz odmaszerowania do Włodawy. Doszli do mostu kolejowego na Bugu, który został wysadzony w powietrze przez bolszewików. Przy moście na Bugu Stefan spotkał Piotra Warchoła z Czarnej, sanitariusza w Wojsku Polskim i dołączył do swojego plutonu. Cały batalion szykował stanowiska wzdłuż Bugu i szykowali się na starcie z bolszewikami. Starli się z Armia Czerwoną i odepchnęli opór wroga na kilka godzin. Dowódca batalionu spotkał się z władzami bolszewickimi o przerwanie ognia - bolszewicy nakazali zdać broń i poddać się, bo jeżeli nie to przyślą samoloty i zbombardują całe miasto. Dowódca batalionu zarządził zniszczenie broni w pobliskim stawie, aby nie dać bolszewikom tej broni. Stefan zachował jeden granat obronny i bagnet przykryty pod płaszczem. Bolszewicy zagrozili, że jeżeli nie oddamy wszystkiej broni to ,,kula w łeb". Batalion zebrał się (dowódca batalionu uciekł), uszeregował się w piątki i otoczony wojskiem bolszewickim został wyprowadzony z miasta Hrubieszów na polanę na wzgórzu gdzie stał Rejonowy Szpital Wojskowy /bardzo duży/. Podjechał duży samochód ciężarowy, i lekarzy z tego szpitala pojedynczo wyprowadzano i ładowano na samochód. Samochód odjechał w kierunku na wschód a za nim pomaszerował cały batalion. Batalion był otoczony ze wszystkich stron czołgami i żołnierzami bolszewicki. Byli już głęboko w obecnej Ukrainie i doszli do jednej z miejscowości, w której mijali się z grupą, która wraca ze wschodu, Stefan z kolegą Piotrem wykorzystał moment i wmieszał się w grupę, która wracała, wziął od przypadkowej osoby wór z rzeczami i tak uciekł z kolumny, która kierowała się na wschód. Gdy już wracali /jeszcze Ukraina/ w miejscowości, którą mijali spotkali dwóch żołnierzy z Kozienic i trzymali się razem przez jakiś czas. Na jedną noc podzielili się, dwaj żołnierze z Kozienic poszli do jednej Gospody, a Stefan i Piotr do drugiej. Żołnierzy z Kozienic nigdy więcej już nie spotkali. Spytali się gospodyni czy nie mogą pożywić się, a gospodyni /czystą mową Polską/ odpowiedziała: „tylu już żołnierzy w tym domu się wyżywiło, że wy głodni nie wyjdziecie". Usiedli przy stole, gospodyni przygotowała gar mleka i kluski z pszennej mąki i zaczęli jeść. W tym czasie przyszedł gospodarz i spytał skąd jesteście. Stefan z pośpiechem odparł, że z Terespola. Potem Piotr Warchoł zapytał, dlaczego z Terespola. Stefana odpowiedział, że słyszał, że organizują wolną Ukrainę i tereny Terespola będą należały do Ukrainy, bo wiedział jak cały Terespol został zbombardowany. Gospodarz zaczął opowiadać o Radomiu bo był z powiatu radomskiego, a tą gospodarkę otrzymał za służbę w legionach Piłsudskiego. Jeszcze jedli przy stole jak przyszedł jeden z synów gospodarzy z ,,kabkiem" i czerwoną kokardę na lewej piersi a za chwilę drugi syn z „kabkiem" i czerwoną kokardę. Zapytali matki, kim oni są? Odpowiedziała, że to wracający żołnierze do domu. Jeden zaczął ze Stefanem rozmowę o tworzeniu Armii Ukraińskiej. Opowiedział mu, że chciałby przedostać się do Terespola by zobaczyć, kto z rodziny przeżył. Zapytał o stopień wojskowy, bo kto się zgłosi do Armii Ukraińskiej to trzykrotnie stopnie będą podwyższone. Jak synowie zjedli kolację jeden z nich przyniósł z szafy nową mapę Europy, na której umieszczone było Państwo Ukraińskie a granica zachodnia Ukrainy była oparta na Wiśle. Państwo Polskie nie istniało. Stefan patrzył jak przedostać się do Wisły i przedrzeć do domu. Syn schował mapę i obaj bracia poszli na całonocny patrol. Gospodarz zapytał czy przynieść słomy do mieszkania, ale się nie zgodzili i poszli spać do stodoły choć było bardzo zimno. Wstali wcześnie rano, gospodyni już obrządzała zwierzęta i powiedziała, że nie odejdą bez śniadania i chleba. Zjedli śniadanie i dostali dwa kawałki z wielkiego chleba, o których doszli do domu. Podziękowali gospodyni za przyjęcie i chleb, i pomaszerowali w kierunku, który Stefan opatrzył na mapie. W Chotczy przeprawili się przez Wisłę na łodzi rybaka, Stąd kierowali się aż doszli do Zwolenia i tam zjedli po ostatnim kawałku chleba który im został. Dotarli poprzez Linów, Koszary i Miodne do Bielin. Piotr Warchoł pożegnał się i poszedł do Czarnej. Więcej swego Batalion nie widział ani nie spotkał kolegów z plutonu nie wie, co się z nimi stało ani z lekarzami z Hrubieszowa. [...]

Jedna z misji plutonowego ps. „Sokół”

Zdjęcie grupowe 2

Jaki to był dzień tygodnia, nie pamiętam. Było jeszcze przed pobudką, kiedy przed mój namiot przyszedł żołnierz i półgłosem zawołał: plutonowy „Sokół” do pana komendanta. Zerwałam się, ubrałem w bluzę drelichową i poszedłem się zameldować. Pan Komendant kazał mi siąść (oczywiście na ziemi) i zapytał czy znam w pionkach p. Chmielewskiego Marian. Odpowiedziałem, że znam jego i jego żonę i wiem, że mają skład drzewa. Pan Komendant stwierdził, że wszystko się zgadza i polecił mi wziąć trzy furmanki i pojechać do p. Chmielewskiego po deski. Nie muszę brać nikogo do pomocy, bo deski załadują furmani, a ja mam wybrać tylko dobre deski, dopilnować wszystkiego i przywieść. Poza tym wszystko załatwione. Poszedłem do plutonu, wezwałem kaprala „Groźnego" i poleciłem mu by poszedł do najbliższej wioski, załatwił trzech furmanów z dobrymi końmi i wozami z łańcuchami, bo jedziemy po deski. Poleciłem też wziąć do pomocy jednego żołnierza i krótką broń. Sam poszedłem do kuchni, gdzie zaopatrzeniowiec Stanisław Wereda poprosił mnie, że jak będę w Pionkach, żebym kupił dwa worki chleba. Dał mi pieniądze, worki i sznurki. Wkrótce przyjechał kapral ,,Groźny" z furmanami i zameldował, że wszystko w porządku, zgodnie z ustaleniami. Ponieważ miałem na sobie bluzę zieloną z naszywkami, zmieniłem się z ,,Groźnym" na zwykłą cywilną i pojechałem. Zamiana ta, jak się później okazało odegrał ważną rolę, być może nawet uratowała życie kilku ludziom. Kiedy dojechaliśmy do Pionek chciałem najpierw załatwić chleb. Ponieważ w piekarni p. Suszyńskiego był tylko jeden worek chleba, poprosiłem go, żeby przygotował chleb i cenę, jak będę wracał, to zabiorę i pojechaliśmy do piekarni p. Skiby. Tam nie było problemu. Znów zostawiłem worek i pojechaliśmy prosto przez przejazd do p. Chmielewskiego. Brama była otwarta, wjechaliśmy na plac i poleciłem furmanom podjechać pod skład desek, a ja poszedłem do mieszkania poszukać gospodarzy. Wcześniej zapiąłem bluzę i przykryłem pistolet. W przedsionku było cicho, w kuchni też nie było nikogo, ale z pokoju dochodziły głosy. Uchyliłem wiszącą w drzwiach kotarę i na moment zamarłem. Przy stole siedzieli polowi żandarmi niemieccy i państwo Chmielewscy. Żandarmów było pięć i przy każdym na krześle wisiał szmajser. Pani Chmielewska spokojnie zapytała, czy przyjechałem po deski, kiedy odpowiedziałem, że tak p. Chmielewski chciał wyjść, ale jego żona stwierdziła, że sama wyjdzie i pokaże mi, które deski brać. Kiedy byliśmy już w kuchni, półgłosem powiedziała żebym się uspokoił, bo tak się złożyło, że ich handel uzależniony jest od Niemców. Wódka i zakąska to nic, ale najgorsze to te ich teczki, które za każdym razem muszą im wypełnić jadłem (dobrym) i wódką. Poprosiłem ją, by nic nie mówiła przy furmanach, bo mi uciekną i uświadomiłem sobie, co by było, gdybym nie zmienił bluzy. Obeszliśmy plac, wybraliśmy czterometrowe na dwa cale grube deski i zapytałem gospodyni, czy po załadowaniu powiadomić ją, ale ona kazała załadować i jechać. W czasie ładowania jeden furmanów zapytał, po co deski do lasu, więc wytłumaczyłem im, że poprawimy upust przy stawie w Mireniu, spiętrzymy wodę i latem będzie woda do kąpania i prania dla partyzantów. Po załadowaniu wozów, zgodnie z umową odjechaliśmy. Po drodze zapłaciłem za chleb i odebrałem go najpierw od p. Skiby, później od p. Suszyńskiego i już bez żadnych przeszkód wróciliśmy na miejsce. Kolega Wereda odebrał ode mnie chleb i rozliczyłem się z pieniędzy, następnie zameldowałem się u Komendanta. Deski mu się podobały, pokazał gdzie je złożyći na tym skończyła się kolejna moja misja. Oczywiście deski nie były przeznaczone do spiętrzenia wody ale na budowę bunkra na broń, amunicję, granaty, itp. Broń mieliśmy zdobyć z fabryki broni w Skarżysku-Kamiennej, na którą mieliśmy napaść. Później w rozmowie z Komendantem opowiedziałem mu jak żandarmi wykorzystują państwa Chmielewskich, ale nie mogliśmy pomóc, ponieważ oni nigdy nie uprzedzali Chmielewski o swoim przyjeździe. Nie upłynęło wiele dni od przywiezienia desek do lasu a żandarmi w Zwoleniu dowiedzieli się, że „bandy partyzanckie" budują w lesie magazyn. W celu zlokalizowania budowli żandarmi wykorzystali swoich szpicli a było to małżeństwo Kustrów, mieszkające przy wyjeździe z lasu, do Zwolenia (mieli wiatrak). Byli bezdzietni. Najpierw na poszukiwania poszedł mężczyzna, który po kilku godzinach szukania w lesie został złapany i otrzymał zasłużoną karę. Po trzech dniach wysłano kobietę, która również została schwytana. Następnego dnia dobrze rano nastąpiło przeczesywanie całego lasu przez Niemców. Schwytana kobieta w czasie przesłuchania pytana w jaki sposób została konfidentem długo milczała, ale w końcu powiedziała, że wezwano ją do żandarmerii w Zwoleniu i tam zaproponowano jej współpracę i przedstawiono, jakie będzie miała z tego korzyści. Na stole stała dwu kilogramowa torba, na której pisało „pieniądze", obok leżał bat kozacki i pistolet. Za dobre wywiązanie się miała otrzymać pieniądze, gdyby kręciła otrzymałaby baty, a jeżeli zdradzi to kula. Wybrali pieniądze, a otrzymali kulę od swoich. Mimo napotkanych trudności, budowa bunkra została dokończona, ale nie napełniono go bronią, bo nie napadliśmy na fabrykę w Skarżysku-Kamiennej, ponieważ udaliśmy się na koncentrację w Góry Świętokrzyskie. Bunkier w późniejszym czasie po wojnie został rozebrany a deski wziął jeden z mieszkańców Suchej.

Od tego się zaczęło

Pracowałem w zakładach Pronitu w Pionkach na wydziale Fabryki Amunicji Myśliwskiej - F.A.M. Praca odbywała się na dwie zmiany. W tym dniu pracowałem na II zmianę, tj.: 14:00 - 22:00. Pojechałem trochę wcześniej i po przebraniu się w szatni poszedłem na halę maszyn. Wszedłem do kantorku, w którym mieściło się biuro hali. Tam zastałem kierownika i p. Karola Wojciechowskiego - majstra, który trzymał w ręku Trybunę Robotniczą. Podał mi ją, żebym przeczytał co piszą o gen. Andersie. Przeczytałem te komunistyczne paszkwile, odłożyłem gazetę i powiedziałem do p. Wojciechowskiego /przy kierowniku/, że może niedługo przyjdzie czas, że będziemy witać pana Generała w Warszawie jako naczelnego wodza Armii Polskiej. Pan Wojciechowski zdążył odpowiedzieć „oby do tego doszło" i w tym momencie kierownik bez słowa opuścił kantorek.
Po kilku dniach kierownik zwołał naradę produkcyjną w czasie kiedy I zmiana kończyła pracę a II rozpoczynała, tak że byli na niej obecni wszyscy pracownicy. Pan kierownik przedstawił plany produkcyjne, a następnie podniesionym głosem powiedział że są wśród nas tacy którzy czekają żeby przyjechał na białym koniu generał Anders, ale nie doczekają się, bo my klasa robotnicza nie pozwoli sobie wydrzeć z rąk zdobyczy socjalnych. Na tym naradę zakończył. Później rozważaliśmy z p. Wojciechowskim co by było, gdybym wstał w czasie narady, i doszliśmy do wniosku, że lepiej było przemilczeć, bo tak na oko na wydziale było około 90% plagi komunistycznej. Przez parę dni myślałem jak tu zemścić się na kierowniku i na całej tej pladze komunistycznej. Nadarzyła się okazja, kiedy znów miałem II zmianę. Przyjechałem do pracy, odbiłem kartę i poszedłem do szatni nad którą była świetlica z powieszonymi na ścianach portretami wszystkich zbrodniarzy począwszy od Marksa, Engelsa poprzez żydo-komunę Lenina, Stalina, Bieruta i wielu innych oprawców. Ponieważ w szatni nie było nikogo, szybko wziąłem rękawiczki robocze i pobiegłem na górę. Zdejmowałem kolejno portrety i tłukłem o stół. Zebrałem wszystko na kupę i już miałem wychodzić, kiedy pomyślałem, że to nie wszystko. Wskoczyłem na stół, wyciągnąłem portret Stalina, spuściłem spadnie ile mogłem wycisnąć z siebie narobiłem na niego za wszystkie zbrodnie dokonane na Polakach w czasie wojny i całej okupacji bolszewickiej. Szybko wróciłem do szatni, gdzie na szczęście nie było nikogo. Rękawice szybko wrzuciłem do kanału w ustępie i poszedłem na halę. Pan Wojciechowski przekazał mi co mam robić, na co zwrócić uwagę i l zmiana poszła do domu. Pod koniec II zmiany przyszedł wartownik, i powiedział mi, że w świetlicy porozbijane wszystkie portrety i jakby tego było mało, nasrano na nich. Udałem zaskoczonego i powiedziałem wartownikowi, że zaraz zawiadomie kierownika. Dochodziła 22:00 więc zadzwoniłem do kierownika do domu i przekazałem słowa wartownika. Następnie poszedłem na portiernie, odbiłem kartę jak zwykle rowerem pojechałem do domu. Przemyślałem jeszcze raz wszystko i doszedłem do wniosku, że powinno być dobrze. Na drugi dzień jadę do pracy i myślę co będzie. Na portierni przełożyłem kartę pracy i zobaczyłem w drzwiach na wydział żołnierza z olbrzymim psem. No cóż, zapytałem go czy mogę przejść, pozwolił mi, więc poszedłem i tak minąłem pierwszą przeszkodą. Zobaczyłem że przed budynkiem świetlicy stoi wartownik z paskiem pod brodą i bagnetem na karabinie. Był to Adam Olejarz z Suskowoli. Podszedłem więc i zapytałem co się stało. Ten nachylił się do mnie i powiedział dosłownie: „pilnuję, żeby kto gówna nie ukradł" i powiedział, że nie wolno tam wchodzić. Poszedłem prosto na halę, a tam p. Wojciechowski załamany. Uspokoiłem go, że będzie wszystko w porządku. Pierwsza zmiana poszła do domu, a na wydział przyszli oprawcy z UB i zaczęło się przesłuchiwanie. Mnie wezwali ostatniego. Wypytywali czy mi się krzywda nie dzieje, czy mi nie dokucza ktoś, a gdyby tak było, to żebym zwrócił się do nich. O portretach ani nie wspomnieli. Po paru dniach przyszedł do mnie gość i wziął odciski palców. Po kilku dniach znów to samo, więc zapytałem po co te odciski. Usłyszałem, że będę awansowany. Za kilka dni znów przyszedł i kiedy położyłem palec na kartce, ten mi przecisnął go swoją ręką. Zdenerwowałem się, wyrwałem mu palec i kartkę i zapytałem dosłownie: „co baranie robisz?" i na tym skończyła się historia ze Stalinem i innymi oprawcami. Wartownik, który pierwszy zobaczył portrety został usunięty ze straży za to, że za dużo kręcił się po świetlicy, a tym samym po zacierał ślady.
Był to rok 1951.

Odznaczenia

1939 Armia Krajowa 1945
Polonia Restituta
Polska Swemu Obrońcy
1939 - 1945 SPKOO

Za Udział w Wojnie Obronnej Ojczyzna
Za Polskę Wolność Lud
Na Polu Chwały 1944